środa, 18 stycznia 2012

Mobilizacja

Poniedziałkowe wieści podziałały niczym woda na mój młyn, wiatr w me żagle (tudzież skrzydła, w końcu w Holandii jesteśmy to wiatrak zdaje się być bardzo właściwym porównaniem). Poszukiwania pracy (tak, nadal jestem bezrobotna, czując się jak jakaś niewydarzona ofiara losu) ograniczyłam do tych na część etatu lub nawet lepiej oferujących zaledwie kilka - kilkanaście godzin tygodniowo. Skoro mam niedługo rozpocząć intensywną naukę, nie byłabym w stanie pogodzić tego z normalną pracą. To samo zresztą zasugerowała miła pani z Inburgering

Fakt, że coraz więcej zaczynam rozumieć w dziwacznym języku mnie uskrzydla. Duma rozpiera mnie na myśl, że cała poniedziałkowa rozmowa odbywała się po holendersku, a ja tylko raz musiałam poprosić o potwierdzenie po angielsku czy dobrze zrozumiałam jeden z warunków przed podpisaniem umowy. Nawet z testem sobie poradziłam nie najgorzej. Tak przynajmniej twierdziła moja rozmówczyni udzielając mi licznych komplementów. Ach podbudowałam się tym spotkaniem. Warto było całego zachodu, a trochę w to włożyliśmy z Maurycym:
  • wizyta w informacji Inburgering zaraz po przyjeździe
  • uganianie się za pozwoleniem na stały pobyt od IND
  • kopie wszystkich wymaganych formalności i dyplomu ukończonych studiów dostarczone w trybie natychmiastowym
  • list motywacyjny (!!!) tłumaczący naszą sytuację i moje wielkie chęci i pragnienia zostania częścią holenderskiego społeczeństwa
  • kolejne wizyty oraz nieustanne telefony z pytaniem o decyzję oraz przeniesienie spotkania na inny termin (swoją drogą, czułam się już jak wrzut na tyłku, co potwierdzić chyba może fakt, że kiedy po świętach Maurycy zadzwonił po raz kolejny, po krótkim wstępie od razu wiedzieli, że chodzi o moją skromną osobę)
  • szeroki uśmiech i błagalne oczęta za każdym razem, gdy miałam jakikolwiek kontakt z tym biurem
Ale jest! Dostałam, com chciała! Kurs językowy zacznę od poziomu A2, co zresztą dobrze się składa, bo na taki sam poziom wskazywałaby książka ukończona przeze mnie w domowym zaciszu. Z tej też okazji uznałam za wielce wskazane usystematyzować nabytą już przeze mnie wiedzę. Mój słownik niestety nie zawiera rodzajników przy rzeczownikach, dlatego też nagminnie popełniam związane z tym błędy. Postanowiłam przewertować wszystkie książki, rozmówki i co tylko miałam w zasięgu ręki, żeby powypisywać cholerne rzeczowniki het, czyli najzwyczajniej rodzaju nijakiego. Nagle stało się dla mnie jasne jak słońce, że moje żałosne zakupy w piekarni były idealnym przykładem popełnienia wszelkich możliwych błędów z wykorzystaniem dwóch słów: "tamten chleb". Chleb jest oczywiście nijaki. Na dodatek wskazywałam na bochenek znajdujący się daleko za ladą, uparcie powtarzając deze (czyli nasze polskie "ten" dla rzeczowników rodzaju męsko-żeńskiego). Groteska.

Trzymajcie kciuki za moje postępy (tudzież kolejne wpadki językowe, którymi się chętnie podzielę)

4 komentarze:

  1. Po holendersku umiem tylko trzy słowa: "Ik ben Justyna", także podziwiam za dostanie się od razu na poziom A2 :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To chyba trudny język. Nie wiem ja nie mam zdolności do języków: niemiecki, holenderski szwedzki itd. wszystkie twarde gardłowe języki mnie odstraszają.
    Najszybciej nauczyłem się francuskiego. Ale to było dawno temu i teraz mówię po francusku gorzej niż kiedyś. Po polsku coraz częściej robię błędy za co się bardzo ganię. Głównie mówię po angielsku i mówię chyba bardziej gramatycznie niż typowi Londyńczycy tutaj urodzeni co jest błędem :) Oni sobie upraszczają ja staram się mówić poprawnie hehe

    OdpowiedzUsuń
  3. jak wspominałam na początku, wszystko co związane z Holandią mnie ciekawi, więc parę tygodni temu zakupiłam sobie książkę do nauki tegoż języka i zdaje się, że nie jest źle, ale nie jestem zbyt systematyczna, dlatego postępy nie za szybkie ale zawsze jakieś pojęcie mam. no, zobaczymy co z tego wyjdzie. ;)
    jeśli chodzi o rodzajniki, to niedawno je przerabiałam i jakoś mi się mieszają... niby nietrudne, ale wszystko się plącze.
    podoba mi się strasznie brzmienie tego języka, te wszystkie dziwne dźwięki, które usilnie staram się opanować. ;) podoba mi się to gardłowe "g" , choć tak trudno je wymówić.
    to tyle na temat zauroczenia językiem niderlandzkim;)
    E.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymam w takim razie kciuki za postępy! Jakbyś potrzebowała z czymś pomocy, pisz śmiało ;) A nóż będę wiedziała :D TO gardłowe "g" nie jest jeszcze takie najgorsze... to można zwględnie szybko opanować (szczególnie przeklinając :D). Dużo gorsze są "ui" i "ng" ;) Po dziś dzień mnie prześladują i czasem muszę dwa razy jakieś słowo powtarzać, bo moi rozmówcy mnie nie rozumieją (swoją drogą, to trochę źle o nih świadczy, skoro inaczej zaakcentowanego słowa już nie potrafią zrozumieć) ;)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...