niedziela, 4 stycznia 2015

Interrailing 2014: Z Kopenhagi do Bergen

Oh bajkowa Kopenhago, choć zaserwowałaś mi solidny ból gardła i przeszyłaś mroźnym wiatrem na wskroś, byłaś niezwykle gościnna i z żalem przyszło nam cię opóścić. Ale przygoda wzywała i po weekendzie w stolicy Danii nadeszła pora, żeby w końcu rozpocząć naszą kolejową podróż. Na poniedziałek zaplanowałyśmy daleką wyprawę: pociągiem przez całą Danię, by z północnego przyczółka wyruszyć promem do krainy fjordów. 


Po lekkim śniadanku w piekarni tuż przy wejściu do Tivoli, potoczyłyśmy się z Tamarą i naszymi tobołami na dworzec. Wałówka na drogę, zapas Strepsils i chusteczek, sprawdzamy peron... no to jesteśmy gotowe! Tuż przed 13.00 pociąg wtoczył się na peron, a my popłynęłyśmy z czekającym tłumem ku pierwszemu wagonowi. Biletu upoważaniły nas do przejazdu pierwszą klasą, ale lekko zagubione, zajęłyśmy pierwsze lepsze wolne miejsca. Pierwsza to klasa czy druga? Szczerze powiedziawszy, przedział wyglądał tam ładnie, czysto i wygodnie, że nie robiło nam to najmniejszej różnicy. Rozstawiłyśmy cały nasz sprzęt na stoliku, gotowe do pracy podczas długiej jazdy. Taa... tylko od czego tu zacząć...



Niedługo po opuszczeniu Kopenhagi pojawiła się pani konduktor. Lekko rozemocjonowane wyciągnęłyśmy nasze rail pass'y i pokazałyśmy do kontroli. Konduktorka rzuciła szybkim okiem na nasze bilety, uśmiechnęła się i życzyła miłej podróży po angielsku. Żadnego sprawdzania paszportów, nawet nie rozłożyła folderu, żeby skontrolować, czy poprawnie wypełniłyśmy dane pociągu... Ostęplowała tylko datę na głównym bilecie, zerknęła na kraj pochodzenia i tyle! Ciekawe czy w innych krajach dokładniej kontrolują pass'y. 

- Podróżujecie InterRailem w zimie? - nagle zainteresował się młody mężczyzna siedzący obok nas.
- Tak, nie miałyśmy dużo czasu na planowanie i tak jakoś wypadło na grudzień. 
- Ciekawa pora roku na taką podróż. Wydawało mi się, że ludzie zwykle jeżdżą w lecie.
- Widzę, że znasz ideę interrailingu... - ciągnęłyśmy rozmowę.
- Tak, tak! Sam parę razu już tak podróżowałem... 
Nasz współtowarzysz opowiedział nam o swojej wyprawie przez Europę do Stambułu, a my podzieliłyśmy się z nim naszymi skandynawskimi planami. Oto właśnie jak interrailing łączy ludzi! ;) 

Po przyjemnej rozmowie, zaczęłam rozgryzać jak połączyć się z pociągowym wifi. Bardzo łatwy i logiczny system... jeśli siedzi się w pierwszej klasie. W ten sposób odkryłam, że nasz przedział mieści się w niższym standardzie. Co i tak nie przeszkodziło mi z podłączeniem się do sieci. Pogrążona w czytaniu maili, kątem oka zauważyłam, że Tamara z dużym zaciekawieniem przygląda się krajobrazowi za oknam i gorączkowo szuka aparatu. Zerknęłam przez okno. Płaskie, zielonkawe pola ustąpiły miejsca sięgającej po horyzont szaro-niebieskiej tafli wody. Jechaliśmy właśnie nad kanałem oddzielającym Zelandiię i Fionię. Widok wynagrodził mi to, że nie odwiedziłysmy Malmo i nie przejechałyśmy się mostem Øresund


Po dotarciu do Jutlandii zaczęło się szybko zciemniać i widok za oknem zniknął w mroku. Pod wieczór dotarłyśmy do Hjorring, gdzie czekała przesiadka na malutki regionalny pociąg do Hirtshals. Jak na złość malutki pociąg zwiał nam sprzed nos, a następny odjeżdżał za godzinę. Nic strasznego... do naszego promu mamy jeszcze sporo czasu, a w poczekalni jest ciepło. W między czasie sprawdziłam po raz kolejny jak dotrzeć do właściwego portu i na której stacji wysiąść. 

Stacja była maleńka, pogrążona w totalnych ciemnościach, z paroma domkami po jednej stronie. Nie bardzo wiedząc w którym kierunku mamy iść, sprawdziłam jeszcze raz Google Maps. Ok... tunel, oceanarium i dalej wzdłuż drogi aż do plaży. Cholera, idziemy w złym kierunku! Szybko zawróciłyśmy, kierując się ku wyraźnie oświetlonemu budynkowi Oceanarium. Mały tuneli pod torami - jest. Oho, i pojawiły się pierwsze kierunkowskazy z napisem "Fjordline Ferry". Tak, jesteśmy na dobrej drodze. Tyle tylko, że droga jest kompletnie opustoszała. Od czasu do czasu mijają nas jedynie wielkie tiry. Ohoh... i nawet chodnik się skończył! Zaczynamy się czuć nieco nieswojo idąc w ciemnościach poboczem, w towarzystwie ciężarówek. Gdyby nie kierunkowskazy co kilka metrów, już bym zwątpiła. Dochodzimy do zakrętu i.... zaraz zaraz... słuszę morze! Widzę piach! Piasek nawiewany z plaży pokrywa całe pobocze i fragmenty ulicy. Jest! Widzimy prom! Wielgachny statek stojący w porcie. Ok, teraz jak tu się zameldowac?

Ruch samochodowy na szczęście też jest dość znikomy, więc podbiegamy do bramki, żeby zapytać miłego młodzieńca... Taa... czujemy się trochę jak idiotki, gdy za nami ustawia się samochód.
- Check-in dla pasażerów bez samochodów odbywa się w głównym terminalu. -informuje nas młodzian. 
- A jak tam dojść?...
- Musicie się wrócić do końca tej siatki i przejść po drugiej stronie do budynku za nami.
Znaczy się, że jak... wrócić te 500 metrów? Jaja sobie z nas robisz? Doprawdy Fjordline nie ułatwia pieszym pasażerom dotarcie do terminalu. Choć wnioskując po braku pieszych, jestesmy jedynymi wariatkami, które postanowiły iść, a nie np. wziąć taksówkę. Dobra. Przeszłyśmy na drugą stronę ogrodzenia, po drodze zapytałyśmy jeszcze jakiegoś zaskoczonego pracownika parkingu, czy dobrze idziemy, aż w końcu znalazłyśmy! Po to, żeby się dowiedzieć, że za pół godziny mały autobus zabierze nas spowrotem do owej bramki z pomocnym młodzieńcem i wwiezie na pokład promu. 


Wraz z nami w autobusie siedzi kilku panów w średnim wieku i młody chłopak z dziesięcioma torbami bagażu... Biedaczysko tak się z nimi zmaga, że postanowiłyśmy mu pomóc. Okazuje się, że będzie nam towarzyszył przez większość rejsu. Ale o tym przeczytacie już niedługo... ;) 

3 komentarze:

  1. juz nie moge sie doczekac reszty tej historii

    OdpowiedzUsuń
  2. no udusiłabym tego pomocnego pracownika..heheh...wyciągnełabym ręcę z autobusiku i udusiła..:)
    Czekam niecierpliwie na dalszy ciąg..:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakby nie było, to kierunek nam dobry wskazał :D Ja to bym udusiła geniusza, co taki check-in wymyślił

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...